Czasem, który najbardziej utkwił mi w pamięci, jest okres szkoły podstawowej. Choć moje wspomnienia z tamtego okresu są zdecydowanie pozytywne, początki nie były dla mnie łatwe. W pierwszej i drugiej klasie podstawówki prawie na każdej lekcji stałem za karę w kącie, miałem najgorszą ocenę z zachowania w klasie. Jednak nigdy nie wiedziałem, za co tak naprawdę byłem karany? Na odpowiedź musiałem czekać prawie 20 lat…
Jeżeli oblałem sąsiadkę wodą, pobiłem się z kolegą, użyłem brzydkiego słowa – tu nie miałem wątpliwości, że postąpiłem źle. W pełni rozumiałem, dlaczego mama ciągnie mnie za ucho prowadząc do sąsiadów, abym ich przeprosił za to, co zrobiłem. Jednak w szkole starałem się przestrzegać zasad, działo się przecież na tyle dużo, że nie widziałem potrzeby rozrabiania. Na lekcjach byłem aktywny, zadawałem nauczycielowi dużo pytań.
„Kto pyta, nie błądzi!”, „Nie wiesz? Pytaj!” – tak mnie zachęcał dziadek, pewnie już nawet od kołyski. To właśnie on uczył mnie ciekawości świata, zadawania pytań: „Co to jest?”, „Do czego służy?”, „A dlaczego tak?”, „A po co?”. Nic więc dziwnego, że w szkole, gdzie było tyle nowych rzeczy do poznania, paliłem się do nauki, zadawałem pytania. Reakcja nauczyciela była dla mnie na tyle zagadkowa, że przez osiemnaście długich lat nie miałem absolutnie żadnego logicznego wytłumaczenia dla nurtującego mnie pytania: za co byłem karany przez pierwsze dwa lata edukacji?
Wyjaśnienie przyszło dopiero po przeczytaniu wywiadu z prof. Edytą Gruszczyk-Kolczyńską. No tak, zadawałem za dużo pytań i miałem zbyt dużo energii do nauki. W końcu już wiem, dlaczego na każdej lekcji stałem w kącie! Tylko czy naprawdę chcemy mieć grzeczne, ale znudzone życiem dzieci, z których później wyrastają zobojętniali na świat dorośli?
Diament czy „patologia”?
Moje wspomnienia z 7-8 roku życia pozwalają mi doskonale rozumieć pokolenie młodsze ode mnie o 20 lat. W dziecku powszechnie uważanym za osobę „patologiczną”, „szukającą dziury w całym”, pyskującą dorosłym staram się dostrzegać osobę samodzielnie myślącą, ciekawą świata, prawdziwy diament, który w przyszłości wiele osiągnie, jeżeli nie będziemy w nim zabijali chęci poznawania.
Mogłoby się wydawać, że rodzice i nauczyciele powinni się cieszyć z takiego dziecka, być z niego dumni. Dlaczego jest więc inaczej? Takie dziecko zadaje dorosłym dużo pytań, na które odpowiedź jest dla nas bardzo niewygodna. Uświadamia nam, że tak naprawdę wiele rzeczy wykonujemy bez sensu, nie wiadomo po co. Nie wiemy, po co jest nauka i szkoła, po co nam kultura i jak ją rozróżnić od pustych konwenansów, jaki jest sens naszego życia?
Zamiast przyjrzeć się swojemu wnętrzu, wygodniej jest stłumić w dziecku ciekawość świata, a jeżeli to się nie udaje – przyszyć do młodego pokolenia łatkę pyskujących nieuków. Takie napiętnowanie rodzi jednak sporo problemów. Nawet najlepiej przygotowany system edukacji będzie bowiem przynosił marne efekty, jeżeli młodzi uczniowie będą co prawda grzeczni, ale znudzeni życiem, zobojętniali na świat, niezdolni do samodzielnego wysiłku. Jeżeli do tego problemu dodamy jeszcze najgorsze praktyki przekazywania wiedzy, wynikiem jest edukacyjna katastrofa.
Informacja zaśmiecająca umysł
Przekazywanie procedur rozwiązywania problemów bez rozumienia ich istoty to spory problem dla dzieci chodzących na szkolne zajęcia. Informacje przekazywane bez uzasadnienia: „dlaczego robimy tak, a nie inaczej?”, będą jedynie zaśmiecały pamięć i zostaną z niej wyrzucone tak szybko, jak to tylko możliwe.
Wyobraźmy sobie mamę wracającą do domu, a tam po podłodze w różnych pomieszczeniach walają się porozrzucane klocki. Reakcja rodzica jest łatwa do przewidzenia: prawdopodobnie wpadnie w złość i – albo będzie wzywał dziecko do natychmiastowego uprzątnięcia bałaganu, albo po prostu sam posprząta mieszkanie.
Podobny sprzeciw wywołuje w nas wiedza przekazywana w sposób chaotyczny, nieprzemyślany, nieodwołujący się do znanych nam sytuacji. Takie wiadomości uważamy za bezsensowne, niepotrzebne, zaśmiecające naszą głowę i podobnie jak osoba porządkująca dom wrzuca klocki do odpowiedniego pudła, tak my chaotycznie przekazane informacje wyrzucamy w niepamięć.
Aby zobrazować nieuporządkowany przekaz wiedzy, symbolicznie przedstawmy informacje w postaci cegiełek wiedzy (klocków), z których można zbudować coś nowego. Kolorem czarnym (rys. 1) oznaczono wiedzę znaną odbiorcy informacji – jego ugruntowane, uporządkowane zasoby wiadomości i umiejętności. Kolor żółty to cegiełki nowej wiedzy.
Rys. 1. Przekazywanie nieuporządkowanych informacji
Wiedza uporządkowana, ale nie zagnieżdżona
Znacznie lepsze rezultaty daje wiedza przekazywana w sposób uporządkowany (rys. 2). Jednak jej odbiorca sam musi podjąć wysiłek osadzenia zdobytych wiadomości na zbudowanym wcześniej fundamencie. Samodzielnie musi odpowiedzieć na pytanie, czy przekazywane informacje są dla niego użyteczne i jak ma je wykorzystać? Jeżeli odpowiedź na te pytania będzie negatywna, to istnieje ryzyko, że również wiedza przekazana w sposób uporządkowany zostanie szybko zapomniana.
Rys. 2. Przekazywanie wiedzy w sposób uporządkowany, ale bez wbudowania w fundament
Wiedza zagnieżdżona w świadomości odbiorcy
Zagnieżdżenie wiedzy w świadomości (rys. 3) to najbardziej dogodny dla odbiorcy sposób przekazu. Czuje on, że taka wiedza jest częścią niego samego. Na pytanie: „A pamiętasz, jak długo się z tym męczyliśmy rok temu?” dziecko odpowiada: „Jak ja mogłam/mogłem nie rozumieć czegoś tak oczywistego?”. I tu właśnie jest pies pogrzebany.
Przekazanie informacji w taki sposób jest sporym wyzwaniem dla nauczyciela, jednak osobie uczonej wydaje się później, że to wiedza oczywista. Choć my, dorośli, najczęściej mieliśmy do czynienia właśnie z takim uporządkowanym przekazem (rys. 2, rys. 3), najmłodsze pokolenie nierzadko musi zmagać się z informacyjnym chaosem (rys. 1).
Rys. 3. Wiedza zagnieżdżona, osadzona na fundamencie
Jak zagnieździć wiedzę w świadomości odbiorcy tak, żeby była dla niego czymś oczywistym? Poprzez nieustanne odwoływanie się do powszechnie znanych faktów, umiejętności lub poznanych na wcześniejszych etapach edukacji prawideł, które są przez dziecko doskonale rozumiane.
Dla przykładu: jeżeli uczymy dodawania ułamków zwykłych poprzez opisanie procedury znalezienia wspólnego mianownika, to na dalszych etapach edukacji młody człowiek będzie się gubił. Właściwie kiedy i po co się sprowadza do wspólnego mianownika? Przy dodawaniu, mnożeniu? A po co ten wspólny mianownik, nie można dodać tego „normalnie”, czyli licznik z licznikiem, mianownik z mianownikiem? Zamiast więc skupiać się np. na nauce rozwiązywania równań wielomianowych, licealista ma nieraz o wiele bardziej przyziemne wątpliwości, które powinny być rozwiane w szkole podstawowej.
Ale często nie były rozwiane. Nie wystarczy bowiem przekazanie samej procedury znajdowania wspólnego mianownika i pośpieszne, jednokrotne rysowanie tortu na tablicy. Trzeba wiele wysiłku ze strony nauczyciela, wielokrotnego przetrenowania działań poprzez rysowanie, „zjadanie” i „pieczenie” kolejnych tortów (rys. 4). Ten tort to jest właśnie „odwoływanie się” do rzeczywistości dobrze znanej uczniowi – dziecko widzi wtedy te ułamki na każdym kroku, wie, że są one czymś potrzebnym, a nie wydumaną, bezsensowną, nikomu niepotrzebną fikcją.
Rys. 4. Dzielenie tortu
Bezrefleksyjne zrzucanie całej winy na młodzież za ich kiepskie wyniki edukacyjne jest niewątpliwie bardzo wygodnym rozwiązaniem. Bezpodstawna krytyka jest jednak bardzo niebezpieczna. Zniechęca ona bowiem młodych do pracy nad sobą i działa jak samospełniająca się przepowiednia. Nie do przecenienia jest codzienna, szczera i pełna troski rozmowa z dzieckiem. Bez niej problemy w nauce będą tylko jedną z wielu bolączek naszego potomka. Pamiętajmy, że trudne pytania (np. „Po co mi szkoła?”) nie są oznaką buntu, patologii czy lenistwa, ale po prostu oznaką dojrzewania, poszukiwaniem sensu w życiu.
Czytaj więcej:
- Wywiad z prof. Edytą Gruszczyk-Kolczyńską o tym, jak szkoła zabija talenty
- „Na diabła nam taka edukacja?” – pyta nie tylko młodzież, ale i prof. Ewa Nawrocka
- Polska szkoła jak chińska fabryka – byle szybciej, byle taniej. Jakość to rzecz wtórna
- Mikołaj Marcela: „Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku. Wszystko, co możesz zrobić, żeby edukacja miała sens”, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2020.
- prof. Marek Kaczmarzyk: "Synapsy społeczne"